Poprzednia część

 

 

 

Juliusz Verne

Pływające miasto

(Rozdział XXXVII-XXXIX)

Tytuł oryginału francuskiego: Une Ville flottante

 

plymia_01.jpg (31496 bytes)

 

Opracowanie i wstęp:

MICHAŁ FELIS I Andrzej Zydorczak (1995)

  (na podstawie przekładu zamieszczonego

w tygodniku "Ruch Literacki"  w roku 1876

pod tytułem "Miasto pływające")

 

Opracowanie graficzne: Andrzej Zydorczak

© Andrzej Zydorczak

 

Rozdział XXXVII

 

iagara nie jest rzeką wpadającą do morza ani nawet dopływem większej rzeki, jest zwykłym spustem, naturalnym ściekiem, kanałem długim na trzydzieści sześć mil, przelewający wody jezior: Górnego, Michigan, Huron i Erie do Ontario. Różnica poziomu tych dwóch ostatnich jezior wynosi trzysta czterdzieści stóp angielskich. Różnica ta, równomiernie rozdzielona na całej przestrzeni, zaledwie utworzyłaby bystry nurt; ale małe, pojedyncze wodospady pochłaniają połowę tego, stąd straszliwa siła.

To niagarskie koryto oddziela Stany Zjednoczone od Kanady. Prawy jego brzeg jest amerykański, lewy angielski.206 Z jednej strony policjanci, z drugiej ani ich cienia.

Rano, 12 kwietnia, równo z brzaskiem dnia wyszliśmy z doktorem na szerokie ulice Niagara Falls. Tak się nazywa miasteczko, powstałe na brzegach wodospadu, o trzysta mil od Albany. Jest to rodzaj małego uzdrowiska, opartego na zdrowym powietrzu; leży w prześlicznym miejscu, posiada zbytkowne hotele i wygodne wille zajmowane przez Jankesów i Kanadyjczyków przybywających tu w porze letniej.

Pogoda była przecudna, słońce błyszczało na chłodnym niebie. W dali słychać było głuchy huk. Na widnokręgu dostrzegłem jakieś opary, które jednak nie były chmurami.

– A wodospad? – zapytałem doktora.

– Cierpliwości! – odpowiedział.

W ciągu kilku minut dotarliśmy nad brzegi Niagary. Wody rzeki toczyły się spokojnie, były czyste i niezbyt głębokie; liczne szczyty szarawych skał wynurzały się tu i ówdzie. Huczenie wodospadu nasilało się ale nic jeszcze nie było widać. Drewniany most, wsparty na żelaznych arkadach łączył lewy brzeg z wyspą, znajdującą się w środku nurtu. Doktor zaciągnął mnie na ten most. Z jednej strony – w górę, jak okiem sięgnąć, ciągnęła się rzeka, z drugiej – w dół, to jest po prawej naszej stronie, czuło się pewną pochyłość, potem o pół mili poniżej mostu, teren urywał się nagle; obłoki wodnego pyłu wisiały w powietrzu. Był to wodospad amerykański, którego nie można było dojrzeć. Dalej rysował się spokojny krajobraz: wzgórza, wille, domy, ogołocone drzewa, słowem – brzeg kanadyjski.

– Niech pan nie patrzy! Niech pan nie patrzy! – wołał doktor Pitferge. – Niech pan poczeka! Niech pan zamknie oczy i nie otwiera wcześniej niż ja powiem!

Ale nie słuchałem wcale mego oryginała. Spojrzałem. Przeszedłszy most, stanęliśmy na wyspie. To była Goat Island, Wyspa Kozia; kawał ziemi o powierzchni siedemdziesiąt akrów,207 porośnięty drzewami, poprzecinany wspaniałymi alejami, po których mogą krążyć powozy, rzucony jak bukiet między wodospad kanadyjski a amerykański, oddalonych od siebie o trzysta jardów. Pobiegliśmy pod te wielkie drzewa, potem wspięliśmy się na pochyłe zbocze. Grzmot wód podwoił się; obłoki wilgotnej pary unosiły się w powietrzu.

– Niech pan patrzy! – krzyknął doktor.

Gdy wyszliśmy z gąszczy, Niagara ukazała się nam w całej swej wspaniałości. W tym miejscu tworzyła nagły zakręt i zaokrąglając się, dla utworzenia wodospadu kanadyjskiego – Horseshoe Fall,208 podkowy, spadała z wysokości stu pięćdziesięciu ośmiu stóp, na szerokości dwóch mil.

plymia_26.jpg (27348 bytes)

Natura w tym miejscu, jednym z najpiękniejszych na świecie, połączyła wszystko, by zachwycić wzrok. Ten zakręt Niagary szczególnie przyczyniał się do wywołania efektów światła i cienia. Słońce, uderzając w te wody pod wszystkimi kątami, dziwacznie zmienia ich kolory; kto tego nie widział na własne oczy, ten z trudnością uwierzy. Istotnie, koło Goat Island piana jest biała – jest to śnieg najczystszy, strumień rozpuszczonego srebra, wpadający w próżnię. W środku wodospadu wody są przecudnej morskiej barwy, co świadczy jak ogromna jest ich masa; toteż statek Detroit, zanurzający się na dwadzieścia stóp i puszczony w nurt, mógł płynąć po wodospadzie nie dotknąwszy dna. Przy brzegu kanadyjskim przeciwnie – wiry wodne, jakby metalizowane przez świetliste promienie, błyszczały jak płynne złoto spadające w przepaść. Powyżej rzeka nie jest widoczna. Para unosi się ponad nią. Widzę jednak ogromne bryły lodu, nagromadzone przez zimę; mają one kształt potworów, które z otwartymi paszczami pochłaniają setki milionów ton wody dolewanej przez niewyczerpaną Niagarę. O pół mili poniżej wodospadu rzeka znowu staje się spokojna i pokazuje stałą powierzchnię, której kwietniowe słońce jeszcze stopić nie zdołało.

– A teraz na środek potoku! – zawołał doktor.

Co on rozumiał pod tymi słowami? Nie wiedziałem co o tym myśleć, gdy wskazał mi wieżę wybudowaną na skale o kilkaset kroków od brzegu, nad samą przepaścią. Ta „zuchwała” budowla, wzniesiona w 1833 roku przez niejakiego Judge Portera, nazywa się Terrapin Tower.209

Zeszliśmy bocznymi pochylniami od Goat Island. Stanąwszy na wysokości głównego nurtu Niagary ujrzałem most lub raczej kilka desek, rzuconych na szczyty skał i łączących wieżę z brzegiem. Most ten leżał zaledwie o kilka kroków od samej przepaści. Woda grzmiała pod nim. Z obawą ruszyliśmy po deskach i w kilka chwil później stanęliśmy na głównej skale, podpierającej Wieżę Terrapina. Ta okrągła wieża, wysoka na czterdzieści pięć stóp, zbudowana jest z kamienia. Na szczycie jej znajduje się okrągły balkon, którego dach pokrywa czerwony stiuk. Kręte schody są drewniane. Na stopniach ich wyryte są tysiące nazwisk. Stanąwszy na szczycie wieży, zatrzymuje się na balkonie i patrzy.

Wieża znajduje się w samym wodospadzie. Ze szczytu jej wzrok pogrąża się w przepaści, zanurza się w paszcze tych potworów z lodu, które połykają nurt. Czuje się, jak drży skała podtrzymująca wieżę. Dookoła tworzą się przerażające podmycia, jak gdyby łożysko rzeki ustępowało. Nie słychać, co się mówi. Z tych obrzmień wody wylatują grzmoty. Płynne zarysy dymią i świszczą jak strzały. Piana podskakuje aż do szczytu wieży. Woda rozdrobniona na proch unosi się w powietrzu, tworząc śliczny łuk tęczy.

 Na skutek prostego efektu optycznego zdaje się, że wieża zmienia miejsca z przerażającą szybkością, ale na szczęście jakby cofała się od wodospadu, gdyż w przeciwnym razie wrażenie byłoby nie do wytrzymania i nikt nie mógłby spoglądać w przepaść.

Zadyszani, złamani, zeszliśmy na górny pomost wieży. Wtedy doktor uznał za stosowne powiedzieć mi:

– Terrapin Tower, kochany panie, spadnie z czasem w przepaść, a może nawet prędzej niż się przypuszcza.

– Ach! Rzeczywiście?

– Nie ma wątpliwości. Wielki wodospad kanadyjski cofa się, wprawdzie nieznacznie, ale cofa się. Wieża, gdy była wybudowana w roku 1833, znajdowała się znacznie dalej od wodospadu. Geologowie utrzymują, że wodospad przed trzydziestu pięciu tysiącami lat znajdował się tam, gdzie teraz leży Queenstown, to jest o siedem mil niżej od miejsca, które teraz zajmuje. Według pana Bakewella cofa się on jeden metr rocznie, a według sir Charlesa Lyella, tylko o jedną stopę. Nadejdzie zatem chwila, w której skała podtrzymująca wieżę podmywana przez wodę, osunie się po stoku wodospadu. W dniu, w którym padać będzie Terrapin Tower, niechybnie znajdzie się w niej kilku ekscentryków, którzy spuszczą się w dół Niagary razem z nią.

Spojrzałem na doktora, jakby pytając, czy nie znajdzie się on czasem w gronie tych oryginałów. Ale dał mi on znak, bym szedł za nim; znowu ujrzeliśmy Horseshoe Fall i okoliczny krajobraz. Wtedy można było rozpoznać i wodospad amerykański, oddzielony wyspą, na której także utworzył się mały wodospad centralny, szeroki na sto stóp. Ów amerykański wodospad, także przecudowny, jest prosty, nie poszarpany, a wysokość jego wynosi sto sześćdziesiąt cztery stopy. Ale by go zobaczyć w całej okazałości, trzeba znaleźć się naprzeciwko, na brzegu kanadyjskim.

Przez cały dzień błąkaliśmy się po brzegach Niagary, mimowolnie pociągani ku tej wieży, gdzie ryk wód, bryzgi pian, gra promieni słonecznych, cały urok wodospadu utrzymuje widza w stanie ciągłego zachwytu. Potem powróciliśmy na Goat Island, aby przypatrzeć się wodospadowi ze wszystkich stron, cowcale nas nie nudziło. Doktor chciał mnie zaprowadzić do „Groty Wiatrów”, wyżłobionej w wodospadzie środkowym, do której dociera się po schodach położonych na brzegu wyspy; ale wejście do niej było wtenczas zabronione z powodu bardzo częstego osuwania się jej kruchych, skalistych ścian.

O piątej powróciliśmy do Cataract House i po szybkim zjedzeniu obiadu, podanego na sposób amerykański, wróciliśmy na Goat Island. Obeszliśmy ją całą, a także trzy śliczne wysepki zwane „Trzy Siostry”. Wieczorem znowu zaprowadził mnie doktor na chwiejącą się skałę, do Wieży Terrapina.

Słońce skryło się za pociemniałymi wzgórzami. Zanikały ostatnie błyski dnia. Księżyc wystąpił w całym blasku. Cień wieży wydłużał się nad przepaścią. W górze rzeki, spokojne jej wody przemykały się pod zwiewnymi oparami. Brzeg kanadyjski, już pogrążony w ciemnościach, kontrastował z bardziej oświetlonymi bryłami Goat Island i Niagara Falls. Przed naszymi oczami przepaść, powiększona przez półmrok, wydawała się nie skończoną otchłanią, w której ryczał wspaniały wodospad. Jakie wrażenie! Jaki artysta, piórem lub pędzlem kiedykolwiek będzie mógł to oddać! Przez kilka chwil jakieś ruchome światło ukazywało się na widnokręgu. Były to latarnie pociągu przejeżdżającego przez most na Niagarze, znajdujący się od nas w odległości dwóch mil. Do północy staliśmy milczący i nieruchomi na szczycie tej wieży, wbrew własnej woli nachyleni nad nurtem, który nas jakimś urokiem pociągał. W końcu, w chwili gdy promienie księżyca padły pod pewnym kątem na płynny pył, dojrzałem jakby mleczne pasmo, delikatną wstążkę, drżąca w cieniu. Była to tęcza księżycowa, blady odbłysk nocnego ciała niebieskiego, którego łagodne światło kładło się w poprzek mgieł wodospadu.

 

 

 

 

Rozdział XXXVIII

 

a drugi dzień, 13 kwietnia, program doktora określał zwiedzanie brzegu kanadyjskiego.

 

Była po prosta przechadzka. Wystarczyło iść po wyżynach, tworzących prawy brzeg Niagary aby uszedłszy dwie mile, znaleźć się na wiszącym moście. Wyszliśmy o siódmej rano. Z krętej, nadbrzeżnej ścieżki widać było spokojne wody rzeki, która już nie odczuwała wstrząsów wodospadu.

O pół do ósmej przybyliśmy do Suspension Bridge.210 Ten jedyny w swoim rodzaju most, na którym kończy się linia kolejowa Great Western i New York Central Rail-Road, jest tu jedynym łącznikiem między Kanadą a Stanami Zjednoczonymi. Ten most wiszący składa się z dwóch pomostów: po górnym pomoście jeżdżą pociągi, po dolnym, znajdującym się o dwadzieścia trzy stopy niżej, jeżdżą pojazdy i chodzą piesi.

Wyobraźnia odmawia swego udziału na widok tego śmiałego dzieła inżyniera Johna A. Roeblinga z Trendon211 (stan New Jersey), który odważył się wybudować ten wiadukt w takich warunkach: most „wiszący”, dwieście pięćdziesiąt stóp nad Niagarą, pozwalający na przejazd tych zwykłych pociągów, które wkrótce zmienią się w ekspresy!

Długość mostu wynosi osiemset stóp, a szerokość dwadzieścia cztery. Żelazne podpory, wzniesione na brzegach, nie pozwalają mu kołysać się. Utrzymujące go liny, splecione z czterech tysięcy drutów, mają dziesięć cali średnicy i mogą utrzymać ciężar dwunastu tysięcy czterystu ton. Sam most waży natomiast tylko osiemset ton. Ukończony w roku 1855, kosztował pięć milionów dolarów.

Właśnie gdy znajdowaliśmy się na środku Suspension Bridge ponad naszymi głowami przejeżdżał pociąg i czuliśmy jak poziom pod naszymi nogami ugina się o jeden metr.

Nieco niżej tego mostu Blondin przeszedł przez Niagarę po linie rozciągniętej między dwoma brzegami, ale nie ponad wodospadem. Niemniej jednak przedsięwzięcie było bardzo niebezpieczne. Ale jeżeli podziwiamy śmiałość Blondina, to co myśleć o przyjacielu, którego niósł na swych barkach podczas tej powietrznej podróży.

– Musiał to być jakiś smakosz – zauważył doktor. – Blondin robił doskonałe omlety na naciągniętej linie.

Byliśmy na ziemi kanadyjskiej i poszliśmy lewym brzegiem Niagary, by zobaczyć wodospad z innego jeszcze miejsca. Pół godziny później wchodziliśmy do angielskiego hotelu, gdzie doktor kazał podać przyzwoite śniadanie. W tym czasie przeglądałem księgę podróżnych, w której figuruje kilka tysięcy nazwisk. Pośród najznakomitszych dostrzegłem następujące: Robert Peel, lady Franklin, hrabia de Paris, diuk de Chartres, książę Joinville, Ludwik Napoleon (1846), książę Napoleon z żoną, Barnum (z dołączeniem adresu), Maurice Sand (1865), Agassiz (1854), książę Hohenlohe, Rotszyld, Bertin (Paris), lady Elgin, Burckhardt (1832) i tak dalej.212

– A teraz pod wodospad! – zawołał doktor po skończeniu śniadania.

Poszedłem za nim. Pewien murzyn zaprowadził nas do ubieralni, gdzie dano nam nie przemakające spodnie, waterproof 213 i woskowane kapelusze. Tak ubranych przewodnik poprowadził nas aż do dolnego poziomu Niagary po śliskiej ścieżce, poprzecinanej żelazistymi wyciekami, zapchanej ostrokrawędzistymi czarnymi kamieniami. Potem wśród mgły utworzonej z rozbitej na pył wody, przeszliśmy poza wielki wodospad. Wodospad opadał przed nami jak teatralna kurtyna przed aktorami. Ale jaki to był teatr i jak warstwy powietrza, gwałtownie poruszane, przetwarzały się w straszliwe prądy. Przemoknięci, oślepieni, ogłuszeni, nie mogliśmy ani widzieć, ani słyszeć siebie w tej jaskini, tak hermetycznie zamkniętej płynną zasłoną wodospadu, jak gdyby natura utworzyła tu mur granitowy.

plymia_27.jpg (28375 bytes)

O dziewiątej powróciliśmy do hotelu, gdzie zdjęto z nas przemoknięte ubrania. Wyszedłszy na brzeg wydałem okrzyk zdziwienia i radości.

– Kapitan Corsican!

Kapitan usłyszał mnie i zbliżył się.

– Pan tutaj! – zawołał. – Jakże się cieszę z naszego spotkania!

– A Fabian? A Ellen? – pytałem, ściskając ręce Corsicana.

– Są tutaj. Czują się na tyle dobrze, ile jest to możliwe. Fabian jest pełen nadziei, prawie uśmiechający się. Nasza biedna Ellen powoli odzyskuje świadomość.

– Ale skąd wzięliście się tu, nad Niagarą?

– Niagara – odparł Corsican – jest miejscem letnich spotkań Anglików i Amerykanów. Tu się przybywa, by odetchnąć, wyleczyć się przy tym wspaniałym wodospadzie. Nasza Ellen zachwyciła się widokiem tego miejsca i pozostaliśmy na brzegach Niagary. Widzi pan w połowie wzgórza, pośród drzew tę willę, Clifton House? Tam mieszkamy wraz z rodziną pani R…, siostry Fabiana, która poświęciła się dla biednej naszej przyjaciółki.

– A Ellen? – zapytałem. – Czy Ellen poznała Fabiana?

– Jeszcze nie – odpowiedział kapitan. – Jak pan wie, w chwili, gdy Harry Drake padał, rażony śmiertelnie, Ellen jakby na chwilę przyszła do siebie. Ale to prędko minęło. Wszakże od czasu jak ją przenieśliśmy w to czyste powietrze, w te miejsca tak spokojne, doktor skonstatował214 znaczne polepszenie jej stanu. Jest spokojna, śpi dobrze, a w oczach jej widzieć można usiłowanie pochwycenia czegoś, bądź z przeszłości, bądź z teraźniejszości.

– O, drogi przyjacielu! – zawołałem. – Wy ją wyleczycie! Ale gdzie jest Fabian? Gdzie jego narzeczona?

– Niech pan patrzy – powiedział Corsican, wskazując ręką na brzeg Niagary.

W kierunku, wskazanym przez doktora, dostrzegłem Fabiana, który jeszcze nas nie zauważył. Stał na skale, a przed nim o kilka kroków siedziała nieruchoma Ellen. Fabian nie spuszczał jej z oczu.

To miejsce na lewym brzegu znane jest pod nazwą Table Rock.215 Jest to rodzaj skalistego przylądka, wsuniętego w rzekę, która ryczy o dwieście stóp niżej. Dawniej przylądek ten był większy, ale kolejno odpadały od niego ogromne odłamy skał, tak, że teraz ma zaledwie kilka metrów powierzchni.

Ellen zdawała się pogrążona w niemym zachwycie. Z tego punktu widok wodospadów jest most sublime,216 jak mówią przewodnicy – i mają rację. Jednocześnie ukazują się dwa wodospady: na prawo kanadyjski, naprzeciw amerykański, a nad nimi piękna Niagara Falls, na pół osłonięta drzewami, na lewo cała perspektywa rzeki, uciekającej między wysokimi brzegami.

Nie chciałem przeszkadzać Fabianowi. Corsican, doktor i ja zbliżyliśmy się do Table Rock. Ellen pozostawała nieruchoma jak posąg. Jakie wrażenie wywierała ta scena na jej umysł? Czy rozsądek powracał jej powoli pod wpływem tego wspaniałego widoku?

Wtem ujrzałem, że Fabian zrobił krok ku niej. Ellen zerwała się gwałtownie, podeszła ku przepaści, ręce jej wyciągnęły się ku otchłani, ale nagle zatrzymując się, szybko potarła ręką po czole, jakby chciała odtrącić jakiś obraz. Fabian, blady jak śmierć, jednym skokiem stanął między nią a przepaścią. Ellen potrząsnęła swymi jasnymi włosami. Piękne jej ciało drgnęło. Czy widziała Fabiana? Nie. Powiedziałbyś, że jest to umarła, powracająca do życia.

Kapitan Corsican i ja nie śmieliśmy zrobić kroku, a jednak tak blisko od przepaści, obawialiśmy się nieszczęścia. Ale doktor Pitferge zatrzymał nas.

– Dajcie pokój – powiedział. – Niech Fabian robi swoje.

Słyszałem łkanie, wzdymające pierś młodej kobiety. Oderwane wyrazy wylatywały z jej ust. Pragnęła przemówić i nie mogła tego zrobić. W końcu wyszeptała te słowa:

– Boże! Mój Boże! Boże wszechmocny! Gdzie jestem? Gdzie jestem?

Poznała, że jest ktoś koło niej, i na pół odwróciwszy się, wydawała się zupełnie zmieniona. Nowe spojrzenie ożywiało jej oczy. Fabian drżący, niemy, stał przed nią z rozłożonymi ramionami.

– Fabian! Fabian! – krzyknęła.

Fabian pochwycił ją w ramiona. Padła jak bez ducha. Młody człowiek krzyknął okropnie. Sądził, że Ellen nie żyje – lecz zainterweniował doktor.

– Niech się pan uspokoi – odezwał się do Fabiana. – Przeciwnie, to przesilenie ją uratuje.

Przeniesiono Ellen do Clifton House i położono do łóżka, gdzie omdlenie minęło i zasnęła spokojnym snem.

Fabian, podbudowany przez doktora, pełen nadziei – Ellen poznała go! – powrócił do nas.

– Wyratujemy ją, wyratujemy! – zawołał. – Codziennie jestem obecny przy zmartwychwstaniu tej duszy. Dziś, jutro może, moja Ellen będzie mi zwrócona. O, błogosławione, łaskawe niebiosa! Zostaniemy w tym miejscu dopóki to będzie jej potrzebne. Prawda, Archibaldzie?

Kapitan serdecznie uściskał Fabiana. Ten zwrócił się do mnie i do doktora z wyrazami głębokiego uczucia. Nigdy nadzieja nie była głęboka. Wyzdrowienie Ellen było bliskie.

Ale my musieliśmy odjeżdżać. Zaledwie godzinę mieliśmy na powrót do Niagara Falls. Gdy odchodziliśmy, Ellen jeszcze spała. Fabian uściskał nas; kapitan Corsican, bardzo wzruszony pożegnał się z nami przyrzekając, że telegramem prześle nam wiadomość o Ellen; w południe opuściliśmy Clifton House.

 

 

 

 

Rozdział XXXIX

 

kilka chwil potem schodziliśmy ścieżką po kanadyjskiej stronie, prowadzącą nas do brzegu rzeki, prawie całkowicie zawalonego lodem. Tu czekała łódź aby przewieźć nas do „Ameryki”. Jeden podróżnik już zajmował w niej miejsce. Był to inżynier z Kentucky, który przedstawił się nam i wymienił tytuł doktorski. Nie tracąc czasu wsiedliśmy do łodzi i to odpychając kry, to rozbijając je dostaliśmy się na środek rzeki, gdzie nurt nie pozwalał na nagromadzenie się lodu. Stąd raz ostatni rzuciliśmy okiem na wspaniałe wodospady Niagary. Nasz towarzysz uważnie się w nie wpatrywał.

– Jakież to piękne, panie! – powiedziałem do niego. – Jakie wzniosłe!

– Tak jest – odpowiedział – ale jaka mechaniczna siła nie wykorzystana! Jaki to młyn mógłby obracać się na takim wodospadzie!

Nigdy nie przychodziła mi większa ochota rzucenia inżyniera w wodę!

Na drugim brzegu mała kolejka, prawie pionowa, poruszana strumieniem wody powracającym od wodospadu amerykańskiego, podniosła nas w kilka sekund na górę.

O wpół do drugiej wsiedliśmy do ekspresu, który w ciągu dwóch godzin i piętnastu minut dowiózł nas do Buffalo. Zwiedziwszy to wielkie, młode miasto, skosztowawszy wody jeziora Erie, o szóstej wsiedliśmy do pociągu Centralnej Linii Nowojorskiej. Na drugi dzień, opuściwszy wygodne kuszetki wagonu sypialnego, przybyliśmy do Albany i koleją hudsońską, ciągnącą się wzdłuż lewego brzegu rzeki, po kilku godzinach dotarliśmy do Nowego Jorku.

Nazajutrz, 15 kwietnia, w towarzystwie mego niezmordowanego doktora oglądałem miasto, rzekę East, Brooklyn. Wieczorem pożegnałem się z zacnym Deanem Pitferge’em, a rozstając się z nim, czułem, że opuszczam przyjaciela.

Wtorek, 16 kwietnia, był dniem odpłynięcia Great Eastern. O jedenastej udałem się na trzydzieste siódme pier, gdzie na podróżnych czekał tender. Był on już zapełniony pasażerami i paczkami. Wsiadłem. W chwili, gdy tender miał odbijać od brzegu, uczułem, że ktoś chwyta mnie za ramię. Odwróciłem się. Był to doktor Pitferge.

– Pan! – zawołałem. – Powraca pan do Europy?

– Tak jest, mój drogi panie.

– Na Great Eastern?

– Rozumie się – odpowiedział kochany oryginał, uśmiechając się. – Rozmyśliłem się i płynę. Bo niech pan pomyśli tylko – być może jest to ostatnia podróż Great Eastern, z której on już nie powróci.

Dzwon oznajmił chwilę odjazdu, gdy jeden ze służących Fifth Avenue Hotel, przybywszy z wielkim pośpiechem, wręczył mi telegram datowany w Niagara Falls:

„Ellen obudziła się. Rozsądek wraca jej całkowicie” – pisał kapitan Corsican – i „doktor ręczy za nią”.

Przekazałem tę dobrą nowinę Deanowi Pitferge’owi.

– Ręczy za nią! Ręczy za nią! – zamruczał mój towarzysz podróży. – Ja także za nią ręczę! Lecz czego to dowodzi? Kto zaręczyłby za mnie, za pana, za nas wszystkich ten byłby może w błędzie.

Dwanaście dni później przybyliśmy do Brestu, a następnego dnia do Paryża. Podróż powrotna przeszła bez żadnego wydarzenia, ku wielkiemu zmartwieniu Deana Pitferge’a, który ciągle czekał na „swoją katastrofę”.

Teraz, siedząc przy swoim biurku, gdybym nie miał tych codziennych notatek to Great Eastern, to pływające miasto, na którym przez miesiąc zamieszkiwałem, to spotkanie Ellen i Fabiana, ta niezrównana Niagara – sądziłbym, że widziałem to wszystko we śnie. O, jak piękną rzeczą jest podróż nawet, kiedy się z niej powraca; niech doktor Pitferge mówi co chce!

Przez całe osiem miesięcy nie słyszałem nic o moim oryginale. Ale pewnego dnia poczta dostarczyła mi list, oblepiony różnokolorowymi znaczkami, który zaczynał się od tych słów:

„Na pokładzie Coringuy, rafy Aucklandu.217 W końcu rozbiliśmy się…”

Kończył się w ten sposób:

                    „Nigdy nie czułem się lepiej.

                            Szczerze oddany twój

                            Dean Pitferge”

 

 

                                                                                                                                                                          Poprzednia część

Przypisy 

206Kanada wtedy należała do Wielkiej Brytanii.

207akr (ang. acre) - jednostka powierzchni w krajach anglosaskich, akr równa się około 4047 m2.

208Horseshoe (ang.) - podkowa; fall - wodospad.

209 tower (ang.) - wieża.

210Suspension Bridge (ang.) - Wiszący Most.

211Trendon - poprawnie Trenton.

212Peel Robert (1788-1850) - bryt. mąż stanu, minister spraw wewn., premier i kanclerz skarbu; lady Franklin - żona Sir Franklina; diuk de Chartres - taki tytuł nosili członkowie rodu orleańskiego; książę Joinville (1818-1900) - trzeci syn króla Francji Ludwika Filipa, wiceadmirał; Ludwik Napoleon (1808-1873) - cesarz Francji Napoleon III; Agassiz Jean Louis (1807-1873) - szwajcarski zoolog, paleontolog i geolog, pierwszy wyraził pogląd o istnieniu wielkiego zlodowacenia w czwartorzędzie; książę Hohenlohe - mógł to być Adolf (1797-1873), polityk pruski, prezydent ministrów; Friedrich Karl Joseph (1814-1884), heraldyk; Chlodwig (1819-1901), niemiecki mąż stanu, Kanclerz Rzeszy; Rotszyld (Rotschild) Anzelm (1773-1857) - właściciel firmy handlowej we Frankfurcie; Bertin Louis François (1766-1841) - dziennikarz francuski, właściciel Le Journal des Débats; lady Elgin - żona Jamesa Bruce’a Elgina, polityka angielskiego, generalnego gubernatora Kanady; Burckhardt Jakob (1818-1897) - szwajcarski historyk kultury i sztuki.

213waterproof (ang.) - płaszcz nieprzemakalny.

214konstatować - ustalać, stwierdzać istnienie jakiegoś faktu.

215Table Rock (ang.) - Stołowa Skała.

216most sublime (ang.) - tu: najbardziej majestatyczny.

217Auckland - grupa wysp wulkanicznych na Oceanie Spokojnym.